Przychodzili do mnie niemal wszyscy. Opowiadali o swoich zmartwieniach, perypetiach i sukcesach. Słuchałem uważnie i nie do końca mając pojęcie, co robię, intuicyjnie doradzałem.
Zacząłem hobbystycznie czytać książki z zakresu psychologii i rozwoju osobistego. W sumie przeczytałem ich ponad 250, z czego ponad 70% w języku angielskim.
Zawodniczo uprawiałem tenis, odnosiłem sukcesy i marzyłem, aby zostać tenisistą profesjonalnym. Nic z tego nie wyszło. Wygrały studia i ekonomia, choć pewnie lepiej odnalazłbym się na Akademii Wychowania Fizycznego. Po studiach przez kilka lat zajmowałem się sprzedażą. Sport ciągle był mi bliski. W wieku dwudziestu kilku lat zacząłem grać w squasha. Szybko okazało się, że to mój żywioł. Wygrywałem turnieje, grałem w reprezentacji Polski, zostałem trenerem i sędzią międzynarodowym.
Równocześnie dość często zmieniałem miejsca zamieszkania, ponieważ byłem specjalistą od otwierania nowych inwestycji hotelowych i zarzązzania hotelami cztero – i pięciogwiazdkowymi.
Postanowiłem spróbować wykorzystać moje stale rosnące zainteresowanie rozwojem osobistym, ukończyłem kurs w amerykańskiej szkole Robbins – Madenes i otrzymałem certyfikat Life Coach. Byłem przygotowany do niesienia kwalifikowanej pomocy w zakresie relacji, kariery zawodowej, poczucia bezpieczeństwa czy pewności siebie. Byłem z siebie dumny i natychmiast postanowiłem wykorzystać zdobyte umiejętności. Marzyłem o stałym miejscu dla siebie.
Z czasem okazało się, że narzędzia, jakimi dysponowałem, nie są wystarczające. Dla mnie niewystarczające. Klienci zwierzali mi się z trudnych doświadczeń, przeżywali je ponownie, a proces radzenia sobie z nimi i wychodzenia z “traum” był długotrwały.
Kiedyś w jednej z książek moją uwagę przykuło słowo medytacja. Do tamtej pory nie miałem o niej zielonego pojęcia. Byłem “anty-duchowy”. Aktywny tryb życia, sport, wiele pasji, ciągłe planowanie, analizowanie, podejmowanie decyzji, podróże w żaden sposób nie kojarzyło się z mnichem, który siada w ciszy, zamyka oczy i przez kilka godzin nic nie robi. Nie ukrywam, patrzyłem na osoby, które medytują z przymrużeniem oka.
Po tygodniu siedziałem w samolocie do Delhi. Zapisałem się na miesięczny kurs dla nauczycieli jogi w jednym z aśramów w mieście Rishikesh, nad brzegiem święej dla Hindusów rzeki Ganges, tuż u podnóża Himalajów. To, jak się później dowiedziałem, światowa stolica jogi.
Poznałem zarys filozofii jogi, praktykowałem asany, medytację, pracę z energią, jadłem zgodnie z zaleceniami ajurwedy. Poznawałem nowe słowa w sanskrycie. A to wszystko w gronie hinduskich mnichów i ludzi z całego świata, którzy poszukują swojej ścieżki w życiu.
Nie przeszkadzał mi żar lejący się z nieba (temperatura nierzadko przekraczała 45 stopni). Nie przeszkadzała wczesna pobudka w okolicach piątej rano i kilka godzin zajęć dziennie. Chłonąłem tę wiedzę, jakbym poszukiwał jej od wielu, wielu lat. Wszystko stawało się jasne, oczywiste, takie naturalne.
Na zakończenie kursu zdałem dwa egzaminy: pierwszy, dzięki któremu zostałem uznany nauczycielem jogi przez największe stowarzyszenie jogi na świecie – Yoga Alliance, oraz drugi, dla mnie chyba ważniejszy, który zdałem przed komisją rządu Indii i otrzymałem państwowy, indyjski certyfikat nauczyciela jogi.
Wracając do Polski już planowałem kolejny pobyt. Rishikesh, Pondicherry, Coimbatore, Chennai, Bangalore. W każdym z tych miast spotkania z duchowymi liderami i nauczycielami. Godziny praktyk, czytania skryptów i mojej ulubionej medytacji. Po ukończeniu kursu na nauczyciela medytacji otrzymałem dyplom Grand Master of Meditation i jako wyróżnienie nadano mi duchowe imię, które odpowiadało mojej energii i zaangażowaniu w naukę. Sri Vigyanjyoti oznacza mniej więcej Tego, który swoją wyjątkową wiedzą rozświetla umysły słuchaczy.
W ciągu sześciu miesięcy odwiedziłem jeszcze Singapur, Malezję, Kambodżę oraz Sri Lankę. W każdym miejscu szukałem kontaktu z duchowością. Z błogością zanurzałem się w kulturę i filozofię jogi, oraz częściowo buddyzmu (który z jogi się wywodzi). Wyjątkowym doświadczeniem był dla mnie kurs Inner Engineering w Isha Center w Coimbatore, w stanie Tamil Nadu, głównej siedzibie rozpoznawalnego na całym świecie Sadhguru.
Moja ścieżka przemiany była długa i wymagająca, pełna niezwykłych doświadczeń i głębokiej transformacji. Cały czas nią podążam. Ponieważ idę nią od samego początku, dokładnie rozumiem, z jakimi obiekcjami, problemami i wątpliwościami borykają się wszyscy, którzy od lat pragną uporządkować swoją głowę, przejąć kontrolę nad umysłem i własnym życiem.
Masz w sobie nieograniczony potencjał. Masz prawo żyć szczęśliwie każdego dnia. Uśmiech i szczęście to nie przywilej, to nie reakcja na coś przyjemnego w świecie zewnętrznym. To Twoje naturalne prawo, z którego nie warto rezygnować. Stwórz sobie życie nie tylko takie, o jakim zawsze marzyłeś. Stwórz sobie życie, o jakim nawet nie śniłaś/nie śniłeś, ponieważ nie miałaś/nie miałeś pojęcia, że takie życie jest możliwe.